Wujek Prower, jak go nazywaliśmy od wczesnego dzieciństwa do dzisiaj, przywołuje wiele ciepłych wspomnień… Gdy ktoś powtarzał takie przysłowie: „Nie ma ryby bez ości, nie ma ludzi bez złości” – wtedy jako dzieci protestowaliśmy głośno: „Jest! Wujek Prower!”.
Moi rodzice blisko przyjaźnili się z Prowerami, często się odwiedzaliśmy, kilkakrotnie też przeżywaliśmy wspólny urlop nad morzem czy w górach. Takie wakacyjne chwile były bardzo szczególne, ponieważ zarówno ich jak i nasza rodzina bardzo lubiliśmy śpiewać. Praktycznie całymi godzinami rano, każdego dnia po śniadaniu czytaliśmy wspólnie Biblię i śpiewaliśmy na głosy z nowego wówczas, współtworzonego przez wujka Prowera „Śpiewnika Pielgrzyma”. Pamiętam, jak około roku 1964 byliśmy w małym, prymitywnym ośrodku Politechniki Śląskiej w Jastrzębiej Górze. Swoim zwyczajem przez trzy poranne godziny śpiewaliśmy. W tamtych czasach było to postrzegane jako „nierozważne narażanie się” władzom, bo przecież wiara powinna być czymś bardzo osobistym, nie powinno się o niej mówić, a my otwieraliśmy okno naszego pokoju na parterze… Pamiętam komentarz wujka Prowera: „Daniel też otworzył okno, gdy zabroniono mu się modlić…”. Jak wkrótce się zorientowaliśmy, na pobliskich ławeczkach przesiadywało coraz więcej osób… Jako młody chłopak czułem się wtedy dosyć niezręcznie.
Było normalne, że w czasie urlopu wujek Prower wsiadał w pociąg nad morzem i jechał do Żywca, by poprowadzić tam próbę chóru i znowu powrócić. Ciocia Anusia wyrywała sobie wtedy włosy z głowy: „Ziutku, dadzą sobie radę bez ciebie, musisz odpocząć” – ale on wiedział swoje. Był tytanem pracy. Wstawał wcześnie rano, około 4:00, by przez ponad godzinę modlić się i czytać Biblię. Potem zabierał się za tłumaczenie książek chrześcijańskich, głównie z języka angielskiego. Sam był przekonany o wielkim znaczeniu dobrej literatury chrześcijańskiej i natychmiast zabrał się za tę pracę. Praktycznie sam wybierał tytuły, a ponieważ nie brał za to żadnych pieniędzy i robił to sam, pojawiały się napięcia między nim a zwierzchnictwem kościoła. Kiedy wieloosobowe komisje dyskutowały i zastanawiały się, brat Prower w międzyczasie dostarczał książkę za książką. Oczywiście istniały bardzo duże ograniczenia polityczne. Denominacja kościelna mogła wydawać jeden tytuł rocznie. Brat Prower wymyślił swój własny system – owszem, jeden tytuł, ale mający 3 części, a każda z nich licząca po 5 – 8 tomów. Tak powstały „Szkice Biblijne” i „Poznaj Biblię”. Nie było papieru, przydziały z Urzędu do Spraw Wyznań były często uzależnione od „uległości” przywódców względem władz. Józef Prower zaczął ściągać papier z zagranicy, otrzymywany jako darowizna. Ale i to wymagało zezwoleń Głównego Urzędu Ceł. Załatwienie drukarni to było kolejne wyzwanie – wszystkie były państwowe, a plany miały przekroczone bez druków religijnych… Szukało się cichych sympatyków. Były chwile, że wobec „nadprodukcji” książek tłumaczonych przez Prowera kościół przesyłał faktury z drukarni bezpośrednio do niego, nie wskazując, skąd ma na to zdobyć środki.
Był bardzo życzliwym, otwartym człowiekiem. Każdy czuł się dobrze w jego towarzystwie, stąd mieszkanie na Zamkowej 3 było praktycznie od godziny 8:00 rano oblężone przez odwiedzających. Udzielał też w domu lekcji gry na skrzypcach, języka angielskiego. Inspirował i współpracował z wieloma chórami. Jeździł głównie pociągami (samochodów wtedy nikt nie miał).
Był jednym z najlepszych „adresów” kontaktowych dla zagranicznych gości, często wybitnych biblistów czy też ewangelistów. W latach 60-tych i 70-tych praktycznie większość z nich „przeszła” przez Bielsko. Sam z nimi jeździł po zborach, tłumaczył, organizował, a to wszystko zupełnie bezinteresownie. Nasz dom w Gliwicach był jednym z takich odwiedzanych punktów. Nigdy nie zapomnę wyjątkowych społeczności z prawdziwymi mężami Bożymi. Wywierało to na nas, dzieci, niesamowity wpływ. Był to jakby przedsionek nieba i to w czasach, gdy „poza obozem” atmosfera była wroga i niebezpieczna. Dlatego często po-wtarzam, że miałem naprawdę szczęśliwe dzieciństwo. Bo szczęście daje sam Pan, niezależnie od warunków, w jakich żyjemy.
Swoimi kontaktami obdzielał innych. To poprzez niego wielu młodych ludzi, ze mną włącznie, wyjechało na wakacyjne kursy języka angielskiego i biblijne do Anglii, na House Parties brata Grunbauma, w końcu lat 60-tych ubiegłego wieku. Dosłownie nie można przecenić znaczenia tych wyjazdów dla dalszych losów tych ludzi, a także rozwoju ewangelicznego chrześcijaństwa w Polsce.
Z racji swojej wielkiej aktywności i wielu międzynarodowych kontaktów był pod ścisłą obserwacją władz bezpieczeństwa. Ponieważ jednak działał nadzwyczaj otwarcie i sam nie odnosił osobistych korzyści materialnych, był traktowany jako „religijny dziwak”, z pewnym pobłażaniem. Chociaż z paszportem miał stale kłopoty (siedział przecież jako „polityczny” na początku lat 50-tych, razem z innymi przywódcami ewangelicznymi), proponowano mu wręcz, by wyjechał na stałe z Polski, a wtedy na pewno paszport dostanie.
Kiedyś, gdy do Polski przyjechał Samuel Doherty zajmujący się pracą ewangelizacyjną wśród dzieci, razem wyszli na rynek w Bielsku-Białej z tablicą do flanelogramu (ówczesne multimedia!), by opowiadać dzieciom o Chrystusie. Łatwo sobie wyobrazić, że w przeciągu kilku minut byli otoczeni przez wielki tłum, dla którego była to całkowita nowość. Pojawiła się też milicja i po kolejnych kilku minutach został „zwinięty”. Po paru godzinach doprowadzili go przed oblicze komendanta bielskiego SB. Ten popatrzył długo, wnikliwie w jego twarz i powiedział: „My was, Józefie, długo obserwujemy. Ale pewnych granic nie można przekroczyć. Zakazuję wam to robić”. A potem mrugnął porozumiewawczo i mruknął: „My, Żydzi, musimy sobie pomagać… ale nie rób mi już więcej kłopotu”. Brat Prower nigdy nie ukrywał swoich korzeni żydowskich i jako nawrócony chrześcijanin cieszył się swym „podwójnym wybraniem”. (Czasami prowadziło to do długich, bardzo przyjaznych dysput z moim ojcem, który uważał, że teraz jesteśmy wszyscy tylko pod łaską). Po wizycie u komendanta wrócił do domu z zezwoleniem na obnośną sprzedaż literatury biblijnej, co wykorzystywał na targowisku miejskim.
Był wysokiej klasy artystą skrzypkiem, tłumaczył wiele godzin dziennie (na siedząco), stąd też „konikiem” było przekonywanie wszystkich do konieczności ruchu. Nie chodziło nawet o jakiś sport, gdyż uważał, że lepiej przy okazji zrobić coś pożytecznego – na przykład porąbać drzewo. Sam to robił. Było to szokiem dla gospodarzy, gdy szacowny gość – brat Prower – prosił ich o siekierę i drzewo do rąbania. Podjął się też w Bielsku pracy – roznoszenia mleka w centrum miasta, w wielopiętrowych kamienicach. Tutaj także wypracował własną metodę chodzenia po klatkach schodowych – specjalny system oddychania, nieobciążający serca, z którym miał stale kłopoty.
Tak, możemy Bogu dziękować za takich ludzi jak brat Prower, którzy są najlepszym przykładem życia dla kolejnych pokoleń: bezinteresowności, miłości, życzliwości, skromności, a równocześnie najwyższych kwalifikacji i kompetencji. Na mnie wywarł na pewno wielkie piętno. Całą chwałę oddaję Panu! Dzieje Apostolskie mają dopisywane kolejne karty.
Henryk Król
Dyrektor DEOrecordings