Teksty nadesłane

Pamiętam Brata Prowera z jego odwiedzin w moim rodzinnym zborze Baptystycznym w Orzeszu na Śląsku.Wtedy jako dziecko przypominam sobie jego pogodny i radosny wygląd, ciepły głos oraz wspaniałą muzykę na skrzypcach. Zawsze woził skrzypce ze sobą i uwielbiał Boga używając swój talent. Jako dziecko widziałam w nim człowieka pokornego, który posiadał Bożą bojaźń.

Anita Whitfield

Artykuł Józefa Figiela zamieszczony na łamach Gazety Wyborczej

Józef Prower mógł zostać słynnym muzykiem lub oficerem. Wybrał uczenie dzieci w Bielsku-Białej i pracę wśród protestantów.

Miałem sześć lat, gdy na początku września 1953 r. dreptałem u boku mamy na swoją pierwszą lekcję skrzypiec w Państwowej Podstawowej Szkole Muzycznej w Bielsku-Białej. Nie miałem pojęcia, jak taka lekcja przebiega i czy sobie poradzę w nowej sytuacji. Trzymałem mocno w ręce otrzymane od rodziców małe, dostosowane do mojej postury skrzypeczki, które tak ukochałem, że nie chciałem się z nimi rozstawać nawet w nocy. Przywitał mnie stosunkowo młody, niezwykle sympatyczny mężczyzna i natychmiast podbił moje serce łagodnością oraz uśmiechem, który nie schodził z jego twarzy. Do tego dochodził jeszcze ciepły, miękki tembr głosu, zawsze spokojnego i pełnego serdeczności. Taki pozostał przez cały siedmioletni okres mojej prowadzonej pod jego opieką wiolinistycznej edukacji, a to, czego się o nim później dowiedziałem, utwierdziło mnie tylko w przekonaniu, że spotkałem osobę ze wszech miar wyjątkową.

Gdzie ten Polak nauczył się tak grać

Józef Prower, bo on jest bohaterem mojej opowieści, miał niezwykłą biografię, naznaczoną wojną, a po niej zmaganiami z rygorami ustroju totalitarnego. Urodził się 19 maja 1917 r. w Wiedniu jako syn Adolfa i Karoliny Prowerów, a w wieku trzech lat zamieszkał wraz z rodzicami w Bielsku-Białej, gdzie jego ojciec podjął służbę jako kapitan Wojska Polskiego. Józef przejawiał niezwykły talent muzyczny, potwierdzony nie tylko ukończeniem z wyróżnieniem Państwowego Konserwatorium Muzycznego w Katowicach, ale także wygraniem ogłoszonego przez wojewodę śląskiego konkursu na stypendium w Anglii, gdzie podjął dalsze studia pod kierunkiem Carla Flescha, najwybitniejszego bodaj w owych czasach europejskiego pedagoga wiolinistycznego. Podczas jednej z udzielanych mi lekcji wspominał nie bez dumy wstępne przesłuchanie u Flescha i uznanie, z jakim spotkała się u mistrza jego muzyczna prezentacja. Z rozmarzeniem mówił mi: „Józiu, szkoda, że nie widziałeś miny Flescha, gdy zakończyłem mój program. Jego oczy wyrażały zdumienie i jakby pytały: Gdzie ten Polak nauczył się tak grać?! ”.

Podczas pobytu w Anglii samotny, wrażliwy młodzieniec poznał środowisko tzw. braci plymuckich, konserwatywnych ewangelicznych chrześcijan, których mocna wiara i życiowa postawa przemieniły życie młodego skrzypka.

Odtąd nie kariera artystyczna, ale chęć dzielenia się wiarą stała się dla Prowera najważniejsza. Gdy był moim nauczycielem, krążyły plotki, że ta przemiana duchowa była owocem rzekomego kryzysu psychicznego spowodowanego zawodem miłosnym. Nie znalazłem nigdzie potwierdzenia tej pogłoski, trzeba ją więc traktować z dużym sceptycyzmem. W tle tej romantycznej, a prawdopodobnie zmyślonej historii pobrzmiewa echo biografii Henryka Wieniawskiego i gorącego uczucia tego wielkiego skrzypka do Angielki Izabeli Hampton.

Skrzypek kaznodzieja

W 1941 r. Józef Prower wstąpił jako ochotnik do utworzonych w Wielkiej Brytanii Polskich Sił Zbrojnych i mimo możliwości uzyskania stopnia oficerskiego postanowił służyć jako tłumacz sztabowy w randze szeregowca. Jak pisze biograf Prowera Tadeusz Żądło, odmowę przyjęcia przez niego stopnia oficerskiego mimo wyższego wykształcenia przyjęto w kręgach wojskowych jako dziwactwo. Ta decyzja pokazuje jednak, jak niezwykle był skromny. Ta cecha wyróżniała go przez całe życie.

Zarówno podczas pobytu na Wyspach Brytyjskich, jak i po powrocie do kraju Józef Prower udzielał się intensywnie jako organizator nabożeństw, kaznodzieja i tłumacz książek religijnych. Działalności kaznodziejskiej, prowadzonej przede wszystkim w obrębie Zjednoczonego Kościoła Ewangelicznego, ale także innych wspólnot, towarzyszyła niemal zawsze jego gra na skrzypcach, której piękno miało zbliżać do Boga. Właśnie z racji porzucenia przez Prowera świetnie zapowiadającej się kariery na rzecz aktywności religijnej jego instrument nazywany był „nawróconymi skrzypcami”. Preferował utwory Jana Sebastiana Bacha, wysoko ceniąc w tym kompozytorze głębokie inspiracje religijne. Często w trakcie lekcji potrafił nieoczekiwanie wziąć do ręki instrument i wykonać np. fragment Chaconne z drugiej partity Bacha, przy czym jego gra przepełniona była ogromnym ciepłem i uczuciem. Takie muzyczne niespodzianki zdarzały się dosyć często i były miłym suplementem do owych lekcji.

Powrót do kraju i stała inwigilacja

Powrót do kraju w 1946 r., przyspieszony śmiercią ojca i koniecznością przejęcia opieki nad matką, okazał się decyzją ryzykowną. Prowerem, który pracował jako nauczyciel muzyki jednocześnie w Chorzowie oraz Bielsku-Białej, zainteresowała się bezpieka i we wrześniu 1950 r. został aresztowany na ponad pięć miesięcy. Znając metody służb, można się tylko domyślać, jak trudny był to dla niego okres. Nie uległ jednak naciskom i pokusom, odmawiając wszelkiej współpracy. Uwolniony po umorzeniu śledztwa przez Prokuraturę Wojewódzką w Katowicach został poddany stałej inwigilacji, która trwała do końca jego życia. Sam w pewnym sensie ją prowokował, utrzymując rozległe kontakty nie tylko w Polsce, ale również za granicą. W owych czasach budziło to ogromne podejrzenia i stwarzało podstawy do posądzenia o działalność zagrażającą ustrojowi. Jednak Prower nie przejmował się tym i gościł u siebie wszystkich tych, którzy w różny sposób wspomagali jego działalność na rzecz wspólnoty wiernych, głównie edycji wydawnictw religijnych, których w latach PRL-u dotkliwie brakowało.

Autor, tłumacz, wydawca, kaznodzieja

Prower dwoił się i troił jako autor, tłumacz i wydawca, zabiegając o skąpo przydzielany papier i niezbędne zezwolenia władz. Niezwykle bogaty jak na te warunki katalog książek, śpiewników i innych wydawnictw wspólnoty wiernych w całej Polsce zawdzięczały jego niestrudzonej działalności. Tak intensywna, różnorodna aktywność prowadzona przez długie lata nie pozostała bez wpływu na jego zdrowie.

Pod koniec lat 60. musiał porzucić pracę w szkole i przejść na rentę inwalidzką. Nie zaprzestał jednak działalności religijnej. „Nawrócone skrzypce” zamilkły na zawsze 12 lipca 1976 r. Odszedł człowiek rzeczy wielkich, niedocenianych i niezauważanych przez innych, jak trafnie napisał wspomniany biograf Prowera Tadeusz Żądło.

Dla mnie mój nauczyciel na zawsze pozostanie kimś wyjątkowym, osobowościowym wzorcem człowieka niczym wzorzec metra z Sevres. Wśród pamiątek z dzieciństwa szczególnie cenna jest dla mnie fotografia z wczesnych lat szkolnych przedstawiająca grono mniej więcej dziesięcioletnich uczniów Państwowej Podstawowej Szkoły Muzycznej w Bielsku-Białej z klasy skrzypiec Józefa Prowera. Stoję wśród koleżanek i kolegów na małej scence szkolnej auli tuż po zakończeniu naszego corocznego „popisu uczniów”, a za nami zobaczyć można dwoje pedagogów: właśnie Józefa Prowera oraz wychowawczynię naszej klasy Stefanię Drabczyńską. Tych dwoje dziwnym zrządzeniem losu połączyła nie tylko praca pedagogiczna w bielskiej szkole, ale także historia. Józef Prower był żołnierzem Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie, natomiast nasza wychowawczyni – żoną por. Tadeusza Drabczyńskiego, który wsławił się tym, że jako pierwszy spośród uczestników walk gołębiem pocztowym przesłał do sztabu 2. Korpusu Polskiego wiadomość o zdobyciu klasztoru na Monte Cassino.

Uczniowie Państwowej Szkoły Muzycznej w Bielsku-Białej z klasy skrzypiec Józefa Prowera. Muzyk stoi obok wychowawczyni Stefanii Drabczyńskiej, a autor – w pierwszym rzędzie trzeci od prawej w białej rubaszce, czyli luźnej bluzie tradycyjnie noszonej we wschodniej Europie

Józef Figiel

Trzy obrazy zostały mi w pamięci w związku z Bratem – Wujkiem Prowerem. Już jako małą dziewczynkę często bolała  głowa – taka uroda. Pamiętam  jak po nabożeństwie u nas w Jaworznie wujek szedł już na pociąg, czy na autobus do Bielska. Ja też śpieszyłam się do domu. Jednak przechodząc obok siebie br. Prower zdążył zauważyć moją nie wesołą minę i przytulił mnie do siebie, pogłaskał po ojcowsku, coś powiedział pocieszającego. To było dla mnie nie pojęte. Taki zacny wujek i zatrzymał się przy takiej małej dziewczynce, co wiecej dostrzegł jej problem. Byłam zaskoczona.
Drugie spotkanie musiało być troche później. Jest ciepły letni dzień. Nabożeństwo  w rodzinnym zborze jest na podwórku otoczonym zielenią. Dużo osób, śpiew  przy skrzypcach br. Prowera. I wreszcie jego usługa, na temat co będzie, a co nie spotkamy w niebie. Moje wielkie zdziwienie, zdumienie bo obrazki na tablicy flanelowej nie spadały, nie były też przyklejane. Jak On to robił – ja też bym tak chciała. I stało się. Po wielu latach znalazłam taka sztalugę i tablice w  warsztacie mojego  teścia, które robił na jego zamówienie, dlatego mogłam mieć własną. A do tej pory choć czasy i materiały się zmieniły bardzo lubię usługiwać dzieciom z pomocą flanelografu. Może też któreś dziecko zastanawia się tak samo jak ja…

Pamiętam jeszcze jeden obraz jak byliśmy gościnnie w  obecnym moim zborze w Chełmku. Dwie sale były pełne i śpiew nieszedł równo z racji przeciągania i niesłyszenia się.

Wujek nie wytrzymał , stanął w drzwiach obu pomieszczeń i poprowadził śpiew swoimi skrzypcami. Od razu było lepiej, ja jaka się zrobiła doniosła atmoswera. Trzeba było tam być… to były potrzebne dla mnie lekcje.

Beata Styczeń

Miałem 11 lat kiedy zmarł wujek Prower, więc nie pamiętam zbyt wiele. Zapamiętałem w szczególności jedną rzecz i do dziś mam ten obraz w głowie. W czasie gry na skrzypcach charakterystycznie poruszał brwiami i serdecznie uśmiechał się do dzieci, czyli też do mnie. To pokazuje jak ważne jest zauważać dzieci i być dla nich miłym i serdecznym.

Mirek Jedynak

Kto stara się zachować swoje życie, utraci je , a kto straci swoje życie dla mnie znajdzie je.

Jezus Chrystus

Jeśli nie masz celu dla którego możesz oddać swoje życie , nie jesteś godny życia.

Albert Einstein

Oto stwierdzenia, naszego Pana  i znanego uczonego. Jedno z nich z pewnością przemówi do ciebie.

Jako młody człowiek powracałem z wycieczki wraz z dwoma dziewczynami, Ewą Boczyńską z Warszawy i Heleną Łysienko z Gdańska.  Byliśmy na Błatniej, gdzie zmokliśmy do ostatniej suchej nitki i w zabłoconych butach , przejeżdżając przez Bielsko-Białą wstąpiliśmy do gościnnego domu Wujka Prowera. W drzwiach jego mieszkania przywitał nas swoim szczerym uśmiechem zapraszając do środka, tak jakbyśmy byli oczekiwanymi gośćmi. Opowiedział o tłumaczeniach  nad  którymi pracował, zapytał czego się napijemy i znikł na jakiś czas. Myślałem, że czekając na zagotowanie wody siadł przy pracy przez nas przerwanej. Po jakimś czasie dołączył do nas, wypił z nami herbatę, współczując  nieudanej wycieczki. Gdy  pożegnaliśmy się , weszliśmy do przedpokoju i ku naszemu wielkiemu zdziwieniu zastaliśmy nasze buty wymyte, napastowane i wypolerowane.

Co za lekcja służenia sobie nawzajem. Profesor, człowiek, który mógłby  oczekiwać, aby wszyscy inni mu służyli – usłużył nam, młodym ludziom. Odpowiadając na nasze podzięki powiedział, że zrobił to z radością. Słowa Jezusa Chrystusa mówiące o prawdziwej wielkości stały się żywe  w  tej sytuacji  życiowej. Józef Prower był listem otwartym.

Pewnego dnia będąc w Bielsku-Białej wpadłem do mojego ukochanego wujka, też jak poprzednio nieświadom, że przerywam mu jego pracę. Tym razem wychodził , aby zagrać w kościele katolickim jakiejś młodej parze, która zwróciła się do niego z taką prośbą. Zabrał mnie z sobą. Wysłuchałem i oglądałem jak grał sonatę d-moll S.Bacha. Słuchanie nie wystarczało, bo nie grał na skrzypcach, ale całym sobą… Na koniec ceremonii ślubnej poszedł złożyć młodym życzenia. Młody pan jakby zażenowany po przyjęciu życzeń wspomniał, że osobiście się skontaktuje celem uregulowania za granie, wtedy nasz kochany wujek Józek powiedział, że nie w tym celu grał, ale, aby ich ubłogosławić,  a największą zapłatą będzie, gdy oni przyjmą Jezusa do swego życia i małżeństwa.Jako młody adept sztuki grania na wiolonczeli odniosłem tę sytuację do siebie myśląc zarazem jak wujek Prower zarabia, gdy takie przyjmuje wynagrodzenia. Bardzo go kochałem i  z  wielką radością odprowadziłem go do domu.

Po drodze spotkaliśmy jego kolegę z lat szkoły średniej, Antosia, z którym nie widział się od  wyjazdu do Anglii, czyli nie widzieli się kilkanaście lat. Zapytał: “jak się masz Antosiu?”, na to Antoś opowiedział o tragedii czasów wojny, rozbitej swej rodzinie i jeszcze ponarzekał na system, niełaskę w oczach rządzących….

Co za różnica między jego relacją a Wujka Prowera. Przed tym niż opowiedział o jakichkolwiek wydarzeniach ze swego życia, zaznaczył, że on to nie ten sam Józef Prower, którego Antoś znał ze szkoły. Ten, który teraz stoi przed nim to całkowicie nowy człowiek dzięki śmierci i zmartwychwstaniu Jezusa Chrystusa… Co za świadectwa! W odstępie może 20 minut!  On się w 100% utożsamiał z nową naturą, jaką otrzymał w czasie nowego zrodzenia. Celem jego życia, które mógł poświecić jeśli taka zajdzie potrzeba,  było opowiadanie o miłości Bożej okazanej w  Chrystusie, i co ta miłość zrobiła w jego życiu.

Jan Wojnar
Cieszyn 2008 r.

Gdy spytano mnie czy mógłbym napisać słów kilka o bracie Józefie Prowerze to muszę się przyznać iż byłem nieco zakłopotany, był on bowiem dla mnie, w dniach mej młodości, wzorem człowieka przypominającego mi jednego z uczni Pańskich. Miał ku temu właściwe pochodzenie. Usłużnością życia swego przewyższał wielu innych. Wyraz twarzy jego i usposobienie z jakim zwracał się do innych zbliżały człowieka do Boga, a słowa pełne troski i miłości względem bliźniego wskazywały na Zbawcę. Pracowitość rąk jego była godna podziwu a twórczość i przejrzystość używanych przez niego słów nie na darmo dały nam polskie wydanie „Klejnot Obietnic Boskich”.

Mistrzowska zaś gra jego skrzypiec wprowadzała ludzką duszę w sfery niebios. Były to prawdziwie śpiewające skrzypce w których kryło się uwielbienie Boga. Słów mi brakuje aby wszystko wypowiedzieć ale Bogu dziękuję za wiernego sługę Pańskiego Józefa Prowera, który wzbogacił me duchowe życie.

Jerzy (George) Bajeński, sierpień 2007

inicjator wielu służb młodzieżowych w Polsce lat 60-tych, obecnie Dyrektor Global Missionary Minisrties, Toronto Canada

(misja wspierająca pracę Kościoła Środkowej i Wschodniej Europy)

Wiele razy opowiadałem swoim najbliższym o tym, że brat Prower był zawsze dla mnie wzorem najwspanialszego chrześcijanina i nie spotkałem dotąd człowieka, który by tak kochał Jezusa jak on.

Przez kilka miesięcy dojeżdżałem z Wisły do Bielska na kurs języka angielskiego. Ponieważ pociąg czy autobus nie pasował dokładnie na tę godzinę, to zawsze miałem sporo czasu przed rozpoczęciem lekcji na rozmowy o Jezusie i modlitwę. Zawsze mówił do mnie „bracie Pawełku”. Brat Prower opowiadał mi o tym na przykład, jak w danym dniu był na targu z literaturą chrześcijańską i tak się cieszył, że panowie z milicji go zatrzymali i zabrali na posterunek razem z tą literaturą i wszystko mu zabrali. Nie rozumiałem od razu dlaczego się cieszy z tego, ale zrozumiałem zaraz, kiedy poprosił, żebyśmy uklękli i podziękowali Jezusowi za tych panów i prosili, żeby mu nie oddawali tej literatury dotąd, aż wszystko dokładnie przeczytają.

Na lekcje angielskiego przychodzili przeważnie ludzie na stanowiskach, najczęściej członkowie partii i brat Prower od początku postanowił, że wszyscy będą się uczyć wersetów z Biblii. Uzasadnił to tym, że ma Nowy Testament w bardzo pięknym tłumaczeniu i że jemu to bardzo pomogło w nauce języka, więc i nam pomoże. Wobec tego na samym początku każdej lekcji zapisywał na tablicy wybrany werset, potem przeczytał i wszyscy musieli ten werset przeczytać po angielsku, potem przetłumaczyć na polski, zapisać w zeszycie i nauczyć się na pamięć na następną lekcję. Po lekcji wybierał zawsze jakiegoś pana dyrektora czy lekarza i  tym swoim niepowtarzalnie słodkim i miłym głosem zapraszał na wieczorną modlitwę z jego rodziną. Ja sam byłem na tej modlitwie wiele razy. Chyba nikt nie potrafił mu odmówić. On przedstawiał to w taki sposób, że on razem z rodziną będą mieli zaraz taką domową społeczność, gdzie będą rozmawiali z Jezusem i byłoby to dla nich ogromną radością, gdyby pan został z nami na chwilę.

W korytarzu był stolik, a na nim zawsze wybrana literatura ewangelizacyjna i wszyscy byli zachęcani, żeby sobie wziąć i poczytać.

Nieraz zostawałem z nimi na kolacji, bo musiałem czekać na pociąg. Często przy kolacji jego małżonka zwracała się do mnie z taką skargą, żebym ja mu coś powiedział, bo Ziutek nie chce jej słuchać, kiedy ona mu radzi co ma jeść i że powinien się bardziej oszczędzać. On zawsze na to zwracał się do niej z uśmiechem i mówił: „Moja kochana Anulka, ona zawsze ma rację.”

Współpracowałem też z bratem trochę przy tłumaczeniu i korekcie „Szkiców Biblijnych” i „Poznaj Biblię”. Kiedyś jechaliśmy pociągiem do drukarni w Katowicach na spotkanie w sprawie druku którejś pozycji. Siedzieliśmy w przedziale 8 osobowym. Brat Prower od razu w Bielsku wyciągnął Nowy Testament w języku esperanto i zapytał czy znam ten język. Ponieważ nie znałem, to on zaproponował, że będzie mi czytał i tłumaczył na język polski niektóre wersety. Robił to tak głośno i pięknie, że wszyscy z uwagą słuchali wybranych wersetów przez długi czas. Przed Katowicami pociąg zatrzymał się przed semaforem, a on był umówiony na określoną godzinę i obawiał się, że może się spóźnić i nic nie załatwić. Wobec tego głośno powiedział, że musimy o tym porozmawiać z naszym ukochanym Ojcem w niebie, bo On wie, że mamy mało czasu. Wstał przed tymi wszystkimi ludźmi, zamknął oczy i zaczął się na głos modlić, przedstawiać Bogu tę potrzebę i prosić, żeby On kazał kolejarzom dać wolną drogę dla naszego pociągu. Przyznam się, że chociaż byłem już wiele lat wierzącym, to czułem się trochę skrępowany taką modlitwą w pociągu. Ale kiedy brat Prower skończył modlitwę, to i mnie zachęcił, więc odważyłem się i pomodliłem na głos.  Za chwilę pociąg ruszył i brat Prower głośno oddał chwałę Bogu, że nas tak kocha i wysłuchuje nasze modlitwy.

Innym razem jechaliśmy razem pociągiem do Wałbrzycha, bo tam była drukowana inna pozycja. Brat Prower usługiwał Słowem na nabożeństwie wieczorowym, a potem siedzieliśmy razem całą noc i robili ostatnią korektę u pastora zboru Baptystycznego. Szczęśliwie skończyliśmy do rana i poszliśmy do drukarni. W drodze nagle zobaczyliśmy jak po drugiej stronie ulicy kilku młodych ludzi złapało jakiegoś człowieka i zaczęli go bić pasami i kopać. Ja się wystraszyłem i chciałem jak najprędzej uciec, ale brat Prower bez namysłu podbiegł do tych ludzi i zaczął ich rozdzielać i prosić, żeby tego nie robili. To była dla mnie wielka lekcja odwagi i miłości bliźniego.

Brat Prower usługiwał na moim ślubie i weselu w sierpniu 1969 roku w Oleśnicy. Grał pięknie na skrzypcach i tłumaczył kazanie brata Grunbauma. Potem jeszcze kilka razy korespondowaliśmy listownie, ale ponieważ ja zamieszkałem po ślubie w Oleśnicy, to nasza współpraca była utrudniona.

Bardzo żałowałem, że dowiedziałem o jego odejściu do Pana już po pogrzebie i nie mogłem uczestniczyć w tej uroczystości żałobnej. Dla niego to już nie miało znaczenia, bo on był już u Tego, którego kochał naprawdę całym sercem i z całej siły i wszystkich myśli. Szkoda tylko, że odszedł tak szybko. Gdyby nadal była uzupełniana lista Bohaterów Wiary z Hebrajczyków, to na pewno brat Prower by był wpisany na niej przez swojego Mistrza.

Chciałem podziękować Bogu za tego wspaniałego sługę Bożego i mojego brata w Chrystusie.

Paweł Cieślar

Pastor Zboru KZ w Oleśnicy, Oleśnica 2009

Każde spotkanie z Bratem Prowerem było miłym przeżyciem. Pierwszy raz jako 15-letni chłopiec spotkałem go na ulicach Cieszyna, udając sie na nabożeństwo do Zboru na ul. Przepilińskiego. Moja starsza siostra, podniecona, wskazała na  niego i mowi: to jest wujek Prower. Przechodząc obok, pozdrowiliśmy tego wujka a on z bardzo miłym wyrazem twarzy odpowiedział na nasze: dzień dobry.

Później było wiele tych spotkań i każde bardzo przyjemne. Wymienię parę. W Bielsku-Białej był Zjazd Okręgowy w starej Kaplicy na ul.Łukowej. Patrzę przychodzi Br. Prower, przechodzi obok małego chłopczyka uśmiechnął sie do niego i pogłaskał po głowie. Dalej siedziała starsza już siostra, zatrzymał się przy niej podał rękę i zamienił parę słów. Nie przechodził obojętnie obok nikogo.

Innym razem byłem u Br. Prowera w domu, jego żona wspomniała, że była tam jedna rodzina z Niemiec i ich dziecko zapytało patrząc na Br. Prowera – mamo jest to Pan Jezus? Br. Prower stał obok i z niewinnym uśmiechem popatrzył na mnie jakby chciał powiedzieć: „ja na to nie zasłużyłem”. Później zapomniałem o tym spotkaniu. Kiedy przyjechałem na teren Niemiec spotkałem Rodzinę Bekers i oni mi o tym wspominali, dodając: to był mój syn. Czy może być piękniejsze świadectwo o tym bracie?

Kiedy byliśmy na Kursie misyjnym w 1970 roku w Chabówce mieliśmy gimnastykę poranną. Po 5 minutach zakończyliśmy i idziemy do pokoi. Br Prower wychodzi i mówi: „ja chcę się dołączyć i pogimnastykować z wami”. No myśmy już zakończyli. „Nie, to nie może być”,:  powiedział, „rano nie można mieć tylko 5 minut gimnastyki”. Zawrócił nas i mieliśmy następne 15 minut gimnastyki. Obok jest zdjęcie z tego wydarzenia. Wszystko co robił lub mówił, robił z pełnym zaangażowaniem.

Po przylocie z USA opowiadał nam w Jastrzębiu, jak przewiózł matryce do „Biblii dla małych oczu“. Otrzymał je tam, ale wiadomo, bał się czy celnicy go przepuszczą. Miał je w dużej teczce – walizce. Modlił się: „Panie zamknij oczy celników, by nie widzieli tej teczki”. I rzeczywiście, postawił ją na samym przodzie i zajął się wykładaniem rzeczy z następnej teczki. Później spakował ta drugą teczkę i zabrał obie przechodząc dalej. Nikt nie zwrócił uwagi, że tylko jedna teczka była skontrolowana. Miał pełne zaufanie do swego Pana.

Nigdy nie czynił różnic między małym a dużym Zgromadzeniem czy małymi a dużymi Zborami. Kiedy Heniek Karzełek, który był odpowiedzialny za pracę na Placówce w Wodzisławiu zaprosił go na usługę, to oczywiście nie odmówił. Wtedy musieliśmy iść pieszo z autobusu około 40 minut.

Kiedy jako przełożony Zboru w Jastrzębiu ul. Cieszyńska  zorganizowałem Wieczór Pieśni to oczywiście Br. Prower nie odmówił. Przyjechał wcześniej i przeprowadził z innymi parę prób by wszystko było dograne, gdyż chodziło o usługę dla wielkiego Pana.

Br. Prower był bardzo uczuciowym człowiekiem i dla niego gra na skrzypcach była nie „sztuką” ale służbą. Na weselu mojego brata Henryka grał pewien utwór, w który włożył wiele uczuć i po koncercie musiał się położyć by odpocząć, aby na nowo móc brać udział w uroczystości. Od lat wiedzieliśmy, ze Brat Prower jest na granicy życia i śmierci, ale jak Bóg powołał go do siebie, był to dla wielu z nas ogromny szok. Br. Prower był bardzo skromnym i pokornym człowiekiem. Nigdy nie unosił się ponad innych, był raczej sługą.

Moja żona była raz u niego, aby odebrać maszynę do pisania dla zboru i pracy wśród młodzieży  i była zaskoczona, że Br. Prower odprowadził ją na dworzec kolejowy i zaniósł jej tą maszynę aż do pociągu.

Takich historii jest wiele więcej…

Erwin Karzelek
Jastrzębie Zdrój 2009 r.

 

W ciągu moich 75 lat jakie Bóg dał mi przeżyć, spotykałem wielu chrześcijan, którzy wyróżniali się pozytywnie w szarości dnia i codziennej rzeczywistości. Na tle osoby brata Józefa Prowera jednak wypadali dosyć skromnie. Lata mojej  młodości to lata 50- te,”durne i chmurne”. Moja śp. mamusia  była osobą gorliwie wierzącą, starała się i mnie prowadzić drogą życia z Bogiem. Zaproponowała wyjazd do Bielska na Zjazd Chrześcijan. Przy moim lekceważącym stosunku do życia i obojętnym podejściu do innych ludzi, spotkanie z br. Józefem zrobiło na mnie ogromne wrażenie. Wielka przychylność i serdeczność – bez narzucania się. Mądrość wypowiedzi w prostych słowach o wielkim znaczeniu. Osobowość bardzo skromna jednak znacząco wyróżniająca się na tle wielu osób. Z każdym potrafił nawiązać bezpośredni kontakt, bez zahamowań intelektualnych. Spotykaliśmy się wiele razy.

Br. Józef miał rodzinę w Wałbrzychu, gdzie mieścił się też Zbór którego byliśmy członkami. W Zborze tym usługiwałem grą na organach. Każdorazowy przyjazd br. Józefa do Wałbrzycha był „Świętem Pieśni” w Zborze. Józef Prower subtelnie zapraszał do śpiewu na chwałę Pana. Miałem ten przywilej, że mogliśmy grać razem na dwóch instrumentach.To piękno głosu wydobyte z tego małego instrumentu przenikało całą duszę i ciało. Była to „wirtuozeria ” nie dla poklasku czy podziwu, lecz melodia płynąca na Chwałę Panu.  W tych latach 1950 -1970, spotykaliśmy się z br. Józefem, chętnie brał udział w spotkaniach z sympatykami i zainteresowanymi Słowem Bożym. Swoją skromnością, taktem, inteligencją i znajomością Pisma Świętego wzbudzał szacunek i poważanie.

Dziękuję Panu Bogu za ten dobry wzór chrześcijanina, którego postawił na mojej drodze.

Ryszard Łabeński

Wałbrzych 2011r.

Kazanie wygłoszone przez Józefa Prowera na temat Inspiracji Pisma Świętego - maszynopis